- 1957
-
PZPR
Zagadka przynależności partyjnej mojego ojca...
Z życiorysu pisanego własnoręcznie przez ojca w kwietniu 1962 roku wynikało, że od 21 IV 1957 roku był członek PZPR. Podobna informacja znajdowała się w wojskowej teczce personalnej. Informacja wydaje się zagadkowa z kilku powodów. Po pierwsze – dlaczego tak późno stał się członkiem partii? Przecież służbę wojskową pełnił nieprzerwanie od 1949 roku, a wspomniana partia istniała już od 1948 roku. W jaki sposób mój ojciec, jako bezpartyjny uchował się w wojsku przez tyle lat, pełniąc służbę przy najważniejszych w resorcie osobach? Po drugie – moja matka twierdziła, że ojciec nigdy nie wstąpił do partii i miał żal do niej, że ona to zrobiła. Po trzecie – ojciec był pedantem skrzętnie zbierającym wszelkie dokumenty. Gdyby należał do PZPR zachowałby się jakiś dokument, chociaż legitymacja… Być może za czasów Rokossowskiego uważany był za swojaka – biegle mówił i pisał po rosyjsku, pochodził z Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, tam też zamieszkiwała cała jego rodzina. Z licznych formularzy wojskowych, które musiał wypełniać wynikało, że pochodzi z proletariatu – ojciec zapisywany, jako robotnik (ślusarz), a matka, jako gospodyni domowa z przekręconym nazwiskiem rodowym, w którym ciężko było się dopatrzeć szlacheckich korzeni. Areał ziemski, jaki posiadał ojciec mojego ojca też podawany w mocno okrojonej formie – 4 hektary. W 1938 roku miał ich minimum 24, a po wojnie nie miał już nic, ponieważ wszystko było własnością komunistycznego państwa. Być może za Rokossowskiego nie musiał przynależnością do partii udowodnić swojej lojalności wobec ludowego państwa. Za Spychalskiego być może taka potrzeba nastała. Dosyć znacząca jest także data wstąpienia do partii – tuż przed wyjazdem na IX Wyścig Pokoju…
- 11. Kw, 1964
-
PECHOWA SŁUŻBA
Mój ojciec od chwili ślubu marzył o męskim potomku. W 1954 roku na świat przyszła jednak córka, a przez następne dziesięć lat było tylko oczekiwanie na syna...
W życiu mojego ojca oprócz historii dziwnych zdarzały się też sytuacje śmieszne, ale mogące się źle skończyć. Historia, którą zamierzam opowiedzieć działa się w 1964 roku. Jak każdy oficer czasami musiał pełnić służbę oficera dyżurnego jednostki. Opisywaną przyjął w dzień szczególny – sobota 11 IV 1964 roku. Moja matka próbowała mnie urodzić w szpitalu wojskowym na Koszykowej. Próbowała, ale jakoś nie spieszyłem się na ten świat. Ojciec bez wytchnienia wydzwaniał do szpitala chcąc się dowiedzieć, czy już jest ojcem. Trafił chyba na rozrywkową pielęgniarkę, która postanowiła zabawić się kosztem pół przytomnego z nerwów przyszłego ojca. Dzwoniła co jakiś czas na wojskowy numer przy którym pełnił służbę, informując o co raz to dziwniejszych wydarzeniach – już rodzi… za chwilę, że to fałszywy alarm… to chyba bliźnięta będą… po chwili, że cesarka będzie konieczna bo sama nie urodzi… Z nerwów, aż dostał wysypki i swędzenia całego ciała. Mijały godziny, a tu dalej nic… Zdenerwowany wyszedł na dwór i na chwilę przysiadł na ławce i nie wiadomo kiedy przysnął… Po chwili w pobliżu znalazł się życzliwy kolega, który dla żartu zrobił zdjęcie – był to oficer, który prowadził w pułku klub żołnierski wyposażony we wszelkie materiały i instrumenty pozwalające na wywołanie zdjęć i wykonanie odbitek. Postanowił zażartować sobie z mojego ojca i wymusić na nim jakąś porządną butelkę mocnego trunku. Jak pomyślał, tak zrobił… Po niedługim czasie przyszedł do już wybudzonego ojca i pokazał mu zdjęcie twierdząc, że bez butli się nie obejdzie. Mój ojciec obiecał mu ich pięć pod warunkiem, że natychmiast się od niego odczepi. Słowo oficera rzecz święta – odrzekł kolega. Zostawił zdjęcie i sobie poszedł…
Późnym wieczorem tego dnia moi dziadkowie byli już w szpitalu i od pielęgniarki dowiedzieli się, że ojciec dziecka, które się właśnie przed chwilą urodziło odchodzi już prawie od zmysłów. W tejże chwili mój dziadek uknuł szatański plan – poprosił pielęgniarkę o telefon i zadzwonił do zięcia informując go, że właśnie stał się ojcem dwóch córek. Mój ojciec ponoć zaniemówił i zaczął się jąkać. Miał już jedną córkę i marzył o synu, a nie o dwóch kolejnych…
Gdy następnego dnia wrócił po służbie do domu nie mógł sobie znaleźć miejsca. Dziadek cały czas dolewał oliwy do ognia mówiąc, że trzy córki w domu to sama radość. Ojcu nie przyszło nawet do głowy, że jest oszukiwany. W poniedziałek rano pojechał do pułku rozmyślając cały czas o ilości córek. Bardzo się zdziwił, gdy już przy wejściu do jednostki poinformowano go, że ma się natychmiast zameldować do dowódcy jednostki – wspomnianego wcześniej płk Nowosada. Tak też uczynił… Dowódca przywitał go z kamienną twarzą, bez słowa pokazał owe niefortunne zdjęcie i rzekła tylko – do powtórki… W języku wojskowych oznaczało to, że służba właśnie zaczyna się od nowa. Jak się później okazało, ojciec w nerwach włożył zdjęcie do książki meldunków oficera dyżurnego. Rano dowódca przeglądając książkę nieszczęsne zdjęcie odnalazł. Z niewinnego żartu mogła się rozpętać afera – spanie na służbie, a tym bardziej w wykonaniu oficera dyżurnego, to poważne naruszenie regulaminu i dyscypliny wojskowej. Ojciec zamiast wrócić do domu i odebrać ze szpitala żonę, musiał pozostać w pracy na kolejną dobę…
To jednak nie koniec opowieści. Służba się skończyła i ojciec mógł wreszcie wrócić do domu, w którym była już moja matka i ja świeżo narodzony… Gdy ojciec zobaczył tylko jedno dziecko zapytał się przerażony – a gdzie druga? Wówczas dziadek odpowiedział – żartowaliśmy, masz tylko jedną córkę. Ojciec nie mógł zrozumieć dowcipu dziadka i zupełne skołowany zapytał – jedną, czyli Halinkę, czy dwie z tą teraz jedną urodzoną? Jedną – enigmatycznie odpowiedział dziadek… W tej chwili ojciec rzucił się pędem do łóżeczka, w którym leżałem i wyrwał pieluchę, żeby sprawdzić co tak naprawdę się urodziło. Gdy stwierdził, że bez dwóch zdań jest to chłopiec, opadł na ziemię z uśmiechem na twarzy i tak pozostawał przez dłuższą chwilę… Powyższą opowieść związaną z moimi narodzinami poznałem z relacji wszystkich zainteresowanych…
- 1974
-
TAJEMNICZY ALBUM...
Zdjęcia to zwierciadło historii... Dla tych, co się na nich znaleźli są to przeważnie historie zrozumiałe i łatwe do wyjaśnienia. Dla tych, co oglądają je po latach mogą stać się jednak zagadką...
Gdy jeszcze jako dziecko przeglądałem rodzinne albumy ze zdjęciami, zauważyłem w nich wiele zdjęć mojego ojca w przedziwnych strojach. Nie wspominając o zwykłych mundurach zapamiętałem zdjęcia w mundurze marynarki wojennej na jakimś niewielkim okręcie wojennym zacumowanym przy brzegu i w mundurze Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego dlatego, że miał bardzo ładne wypustki przy kołnierzyku. Wówczas nie wydawało mi się to dziwne, bo przecież ojciec był kiedyś żołnierzem. Zdjęć z czasów służby wojskowej ojca było sporo – prawie cały średniej wielkości album.
Zdziwienie przyszło dopiero wtedy, gdy wiele lat po śmierci ojca wszedłem w posiadanie jego kompletnej wojskowej teczki personalnej. Gdy zacząłem rozszyfrowywać zapisane tam oznaczenie jednostek wojskowych, w których ojciec służył okazało się, że nie było wśród nich Marynarki Wojennej, a tym bardziej KBW… Pomyślałem, że może w dzieciństwie coś mi się przewidziało. Tak, jednak nie było ponieważ do dzisiaj pamiętam ten album i skutki jakie spowodowało jego oglądanie. Zapomniałem albumu schować i prawie w całości zjadła go nasza wszystkożerna pudlica Sabina, która oprócz albumów nie gardziła dywanami, nogami krzeseł, miękkimi kanapami, a nawet doniczkowymi kwiatami… Z albumu pozostał jedynie strzęp okładki i niewielkie fragmenty zdjęć, a w całości tylko ta niewielka część, którą publikuję. Zdjęcia nie były na pewno przebierankami, ponieważ na większości z nich ojciec występował w grupie innych żołnierzy. Jedno z ocalałych zdjęć przedstawia ojca w jeszcze dziwniejszym stroju niż wojskowy mundur. Stoi na dziedzińcu Sztabu Generalnego Wojska Polskiego przy ulicy Rakowieckiej 4a w otoczeniu sześciu żołnierzy – zapewne kierowców i jednego oficera. Nic w tym dziwnego, gdyby nie ten niecodzienny strój…
Mój ojciec fizycznie nie cierpiał nakryć głowy – zapewne miał dosyć, po ciągłym noszeniu wojskowej czapki. Przeprosił się z tym elementem garderoby dopiero w podeszłym wieku. Nie chadzał też w długich płaszczach – to też zapewne awersja spowodowana noszeniem długiego i niewygodnego płaszcza wojskowego. Te cechy jakimś przypadkiem po nim odziedziczyłem, a po mnie mój syn… Ponadto, w tamtych czasach żołnierz nie chadzał po cywilnemu, a robienie zdjęć w obiektach wojskowych było przestępstwem.
O ile strój agenta tajnych służb PRL-u mogłem sobie jeszcze jakoś wytłumaczyć, o tyle kolejnego stroju zrozumieć już nie mogłem. Wojskowe gaziki, na budynku napisy po niemiecku i na każdym ze zdjęć gentelmani ubrani w identyczne skórzane kurteczki, śmieszne spodenki i równie dziwne czapeczki… Jedyne co było pewne to rok, w którym wykonano te zdjęcia – 1957…
Ojciec nigdy mi nie opowiadał o jakichkolwiek podróżach zagranicznych. Byłem wręcz przekonany, że jedyne miejsce w jakim był, to Białoruś. W tym samym straconym albumie zachowało się także nienaruszone psim zębem zezwolenie Orbisu na 10-cio dniowy pobyt w Czechosłowacji. Dokument nie datowany, ale wklejone do niego zdjęcie było z 1953 roku.
Obydwie zagadki udało mi się rozwikłać dopiero po długich latach. Były powiązane z opisanym wcześniej Międzynarodowym Pozwoleniem na prowadzenie pojazdów z 1956 roku i X Wyścigiem Pokoju odbywającym się w maju 1957 roku na trasie Praga-Berlin-Warszawa – łącznie 2 200 kilometrów w dwunastu etapach. Owe tajemnicze zdjęcia zostały wykonane w Berlinie, a identycznie ubrani gentelmani, wśród których był również mój ojciec, to część ekipy oddelegowanej z MON do zabezpieczenia tej największej w tamtym czasie imprezy kolarskiej. Do tego właśnie celu potrzebne było międzynarodowe prawo jazdy i imienne zezwolenie na pobyt w Czechosłowacji. Możliwe, że zdjęcia które wcześniej nazwałem przebierankami, też służyły jakiemuś konkretnemu celowi. Tego rodzaju działania pojawiały się w Wojsku Polskim nie tylko w latach 50-tych XX wieku, ale i współcześnie również. Taką oficjalną przebierankę możemy oglądać niemalże każdego dnia. Żołnierze Pułku Reprezentacyjnego WP występują bardzo często w umundurowaniu trzech rodzajów Sił Zbrojnych – Wojsk Lądowych, Marynarki Wojennej i Sił Powietrznych. Czy to oznacza, że służą oni w tych formacjach? Nie – oni tylko okazjonalnie zakładają mundury tych formacji...
Nowe komentarze
Witam, u mnie podobnie, tj babcia Marianna Chodkiewicz ( ur 1905 r.), była jedyną córka Onufrego Chodkiewicza - mieszkała w Trokach na Litwie :) I niewiele wiecej wiem.. niestety
Dzień dobry, moja mama posiadała nazwisko panieńskie Chodkiewicz. Moja rodzina po wojnie została ewakuowana do Polski z Białorusi. Posiadam kilka starych dokumentów, których nie do końca rozumiem.
Witam Pana, w 2015r. opublikowal Pan tekst nt. Ludwika Jozefa Adama Korwim Krasinskiego z Krasnego. Jego dziadkiem? byl wlasciciel Klic i Modly hr. Jozef Krasinski. Czy Pan wie jak nabyl Klice?
Wsrod nazwisk obcych zauwazylem Hoffmann. Moj prapradziadek Wenzel Wiaczeslaw Waclaw Hoffmann przybyl na Kresy Wschodnie Rzeczypospolitej Polskiej pod zaborem Austrii z Berlina w Prusach Zachodnich.