Agnatus - inaczej „po mieczu”. To określenie opisujące naszych przodków w linii męskiej, czyli ojca dziadków, pradziadków, prapradziadków, etc. – zarówno mężczyzn jak i kobiety. W tym przypadku babcia po mieczu (mama ojca) będzie naszą babką ojczystą. Używa się także  określenia „linia ojczysta” lub po prostu przodkowie „ze strony ojca”. W tym miejscu postanowiłem jednak dosyć szczegółowo opisać najważniejszego z moich przodków - tego co dał mi życie...

I Pokolenie przodków - Mikołaj Cypla...

Mikołaj Cypla syn Stanisława i Ewy z Bylczyńskich urodził się 9 V 1926 roku w dawnej okolicy szlacheckiej zwanej Zapole, leżącej nieopodal Tołoczek w powiecie grodzieńskim województwa białostockiego II Rzeczypospolitej…

Dzieciństwo spędził w rodzinnym Zapolu ciesząc się urokami wiejskiego życia i urokami pobliskich jezior. W 1934 roku rozpoczął naukę w siedmioklasowej Szkole Podstawowej w Grodnie. To niby niedaleko, bo zaledwie dwadzieścia parę kilometrów, ale jednak dla młodego chłopca była to odległość znacząca, zważywszy że część tej drogi pokonywał pieszo. Każdego dnia zrywał się świtem, żeby zdążyć na pociąg do Grodna zatrzymujący się na dworcu w Żydomli. Czasami ktoś podwiózł bryczką, ale przeważnie szedł dobrych kilka kilometrów pieszo. Tak się działo gdy prażyło słońce, padał deszcz, czy prószył śnieg. Nie zawsze mógł pójść skrótem przez pola – w czasie jesieni i roztopów były one wręcz nie do przebycia. Pozostawała podróż utwardzoną drogą do pobliskich Ejsymontów, a później traktem przez Tołoczki do Żydomli. Czasami podróż upływała w towarzystwie kolegów z Zapola i pobliskich Kozłowicz, którzy tak jak mój ojciec odbywali codzienną wyprawę do grodzieńskiej szkoły. Nie zawsze chciało mu się wstawać razem z kurami i  czasem przymykał jeszcze oko na krótką chwilę. Czasami owa chwila nieco się przeciągała i wtedy gromki głos ojca zrywał go z łózka na równe nogi. Z opowieści swojego ojca wywnioskowałem, że swojego bał się jak ognia, bo ten był srogi i stanowczy. Swoich synów trzymał w żelaznej, wręcz wojskowej dyscyplinie i w niczym im nie pobłażał. Oprócz nauki wymagał też od nich pracy w niemałym wówczas, kilkudziesięciu hektarowym gospodarstwie. Pomimo, że przy pracach rolnych pomagało na stałe dwóch parobków mój dziadek wymagał od synów niewiele mniej wysiłku. Mój ojciec chcąc wzorem swojego ojca nauczyć mnie pracy, pokazując swoje spracowane ręce zwykł mawiać: jak nie masz na nich odciśniętych mozołów, to i w głowie pusto i gładko… To zapewne nieraz słyszał z ust mojego dziadka. Siostry mojego ojca miały dużo lżej i głównie pomagały matce w prowadzeniu domu.

Z opowieści ojca zapamiętałem, że babcia Ewa była bardzo dobrą gospodynią. Niewielka spiżarnia znajdująca się w ich domu w Zapolu w czasach przedwojennych była zawsze pełna jakiś frykasów – uwędzonych wędlin i kiełbas, mięs, przetworów, a nawet ciast. Całe rodzeństwo często się tam w tajemnicy podkradało, żeby skosztować jakiś smakołyk. Latem było tam pełno owoców z przydomowego niewielkiego sadu, a wczesną jesienią pojawiały się suszone i marynowane grzyby. Wiejskim zwyczajem zawsze można było tam znaleźć sporawy słój kiszonych ogórków, beczułkę kwaszonej kapusty, gliniane dzbany ze smalcem i bochny chleba. W sporej stodole połączonej z oborą, stojącej niedaleko domu, swoje domostwo miały trzy konie, dwie mleczne krowy, kilka świnek, stadko kur i kaczek. Opiekę nad tym całym inwentarzem sprawowała babcia Ewa i starsze siostry mojego ojca. Dziadek Stanisław przeważnie zajęty był pracą w polu lub sprawami urzędowymi – w okresie przedwojennym był ponoć sołtysem w Zapolu. Na co dzień nosił się wojskowo – wojskowa bluza, bryczesy i wysokie skórzane buty. Niedziela była dniem wyjątkowym, więc wtedy przywdziewał garnitur z odpowiednią koszulą i krawatem. I jeden i drugi strój uwieczniony został na kilku pozostałych po nim zdjęciach.      

Z całego tygodnia najmilsza sercu mojego ojca była niedziela… Czas, w którym nikt się nie spieszył, nie gonił do pracy ani nauki. Czas niedzielnego nabożeństwa w parafialnym kościele w Kozłowiczach, na które dla większego fasonu jechano bryczką. Po mszy następował czas sąsiedzkich wizyt i to nie tylko w Zapolu, ale także w Kozłowiczach lub Tołoczkach. Po południu cała rodzina zasiadała przy niedzielnym obiedzie, zawsze niezwykle sytym i uroczyście podanym. Po obiedzie był czas na zabawę w ogrodzie lub hasanie po bezkresnych żydomlańskich polach. Dziadek po obiedzie zwyczajowo zapadał w długą drzemkę, bo był to jedyny dzień w tygodniu pozwalający na solidny odpoczynek…

Ojciec w dzieciństwie zapatrzony był w swojego starszego brata Piotra, z którego starał się brać przykład i naśladować go w każdym calu – to zapewne po nim mam swoje imię. Niestety tenże zginął tragicznie 15 VI 1938 roku topiąc się w Jeziorze Białym rozpościerającym się przy miasteczku Jeziory. Z opowieści ojca domyśliłem się, że bardzo przeżył stratę brata. Z młodszy bratem Heńkiem już takie relacje go nie łączyły, podobnie jak z siostrami.

Gdy sowieci wkroczyli do Polski w okolicznych wsiach rozpoczęły się rządy robotniczo-chłopskich komitetów. Wówczas miały miejsce liczne aresztowania, grabieże, pobicia i egzekucje. Zapole było okolicą zamieszkałą tylko i wyłącznie przez dawne polskie rody szlacheckie: Tołoczko, Łozowickich, Cypla i skoligaconych poprzez małżeństwa kobiet z rodów: Zapolski, Radziwanowski, Kalenkiewicz, Horbaczewskich, Jurowskich. Dla chłopów zamieszkujących okoliczne wsie, popierających nową władzę radziecka, z dnia na dzień z sąsiadów stali się wrogami narodu. Nastała wtedy straszna bieda i niezwykle ciężkie czasy dla wszystkich rodzin zamieszkujących w Zapolu. Wówczas mój dziadek, jak i wielu innych zostali okrzyknięci kułakami, polskimi panami, wyzyskiwaczami chłopów. Z tego, co opowiadał ojciec wynikało, że były to czasy, w których kartofel z sadzonym jajkiem i zsiadłym mlekiem były rarytasem na niedzielny obiad… Zapewne w tym właśnie okresie swojego życia zdobył szacunek dla jedzenia, który zachował do swoich ostatnich dni. Bardzo nie lubił, gdy coś się marnowało – patrząc na czerstwiejące niezjedzone pieczywo mawiał: szanuj, bo kiedyś ci tego chleba może zabraknąć

  • 1940 rok - Grodno przy Rydza Śmigłego

    Po prawej Mikołaj Cypla, po lewej Walenty Jabłoński.

    Mikołaj i Walenty byli krewnymi (pokrewieństwo 5 stopnia). Ich wspólnym przodkiem był Józef Cypla - dla Walentego pradziadek, a dla Mikołaja Dziadek.

  • Około 1944 roku w Kozłowiczach u Janickich

    po lewej: Ewa Cypla z Bylczyńskch i jej syn Mikołaj
    po prawej: Zofia Janicka i Benedykta Konstantynowicz

W 1941 roku Niemcy wkroczyli do Grodna – po jednej okupacji nastała druga. Wówczas mój ojciec miał piętnaście lat – zakończył podstawówkę i zaczął kurs przysposobienia rzemieślniczego w Grodnie, gdzie zamieszkał na stancji. Chciał zostać mechanikiem samochodowym, ponieważ wszelkie maszyny i technika zawsze go interesowały. W 1942 roku zakończył kurs i zaczął pracować w jednym z grodzieńskich warsztatów. W 1944 roku Grodno zostało wyzwolone przez Armię Czerwoną. Powróciło to, o czym wszyscy chcieli zapomnieć – wszechobecny terror, NKWD, aresztowania i jeszcze jedna niezwykle groźna kwestia – przymusowe wcielenie do Armii Czerwonej. Prawdopodobnie wtedy nastąpił metrykalny cud odmładzający mojego ojca o dwa lata. Urodzony w 1926 roku pełnoletni mężczyzna, w 1944 roku stał się szesnastoletnim podrostkiem…Jako nieletni trafił do służby pomocniczej, którą pełnił do zakończenia wojny w maju 1945 roku. Powojenna euforia pozwoliła na krótkotrwały powrót namiastki normalnego życia. Ojciec został przyjęty do Bazy Remontowej Samochodów w Grodnie, gdzie pracował do kwietnia 1946 roku. Nieuchronnie zbliżało się jednak widmo kolejnej tragedii – według nowych dokumentów w maju 1946 roku stawał się pełnoletni i mógł został powołany do przymusowej służby wojskowej w Armii Czerwonej. Szansą aby tego uniknąć była repatriacja do Polski…

Jak wynika z ocalałych dokumentów mój ojciec ewakuował się do Polski przez punkt etapowy PUR Malbork, gdzie dotarł 10 VI 1946 roku. Z wystawionego zaświadczenia wynikało, że celem ewakuacji miało być białostockie – tam mieszkali krewni Bylczyńscy. Nie wiadomo z jakiego powodu nie pojechał w tym kierunku. Malbork opuścił 17 VI 1946 roku – z kwitu ewakuacyjnego wynika, że miał ze sobą 5 artykułów żywnościowych i 5 gospodarstwa domowego. Z takim właśnie majątkiem pojawił się w swojej nowej ojczyźnie. Jako nowy obywatel Polski otrzymał jednorazową zapomogę w kwocie 150 zł.

Przez pierwszy rok po ewakuacji mieszkał w Sztumie, gdzie od 1 IX 1946 do 5 IX 1947 roku pracował w Urzędzie Ziemskim, jako kierowca. W 1947 roku przeniósł się do Giżycka gdzie mieszkały, co najmniej dwie rodziny Tołoczko z Zapola. Tam, do 30 IX 1949 roku pracował w Okręgowej Dyrekcji Nieruchomości Ziemskich. 

W dniu 1 X 1949 roku rozpoczął służbę wojskową w Jednostce Wojskowej Nr 2576, czyli dowództwie 15 Dywizji Piechoty stacjonującej w Olsztynie. W styczniu 1950 roku ukończył Podoficerską Szkołę Pułkową w Skierniewicach (JW2425), gdzie uzyskał kwalifikację kierowcy zawodowego i powraca do dalszej służby w 15 Dywizji Piechoty w Olsztynie. Wówczas dowódcą dywizji był płk Józef Kamiński (1919-2015) – późniejszy dowódca 1 Warszawskiej Dywizji Piechoty w Legionowie, zastępca szefa Sztabu Zjednoczonych Sił Zbrojnych Państw Układu Warszawskiego, komendant Akademii Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, generał broni Wojska Polskiego. Mój ojciec był jego kierowcą i adiutantem. W lipcu 1951 roku zostaje mianowany na stopień kaprala nadterminowego.

Mikołaj Cypla - pierwszy po lewej w górnym rzędzie

 

Na górnej kieszeni munduru widnieje odznaka kościuszkowska, którą mój ojciec otrzymał w dniu 22 VII 1951 roku z rąk Dowódcy 1 Warszawskiej Dywizji Piechoty płk Sobiesiaka. Musiała być to dla niego cenna rzecz, ponieważ przechowywał ją, aż do śmierci. W tej chwili jest to moja cenna pamiątka po zmarłym ojcu. 

Na początku 1953 roku w Olsztynie poznaje pochodzącą z Warszawy Urszulę Tykwińską, która wówczas była nauczycielką języka polskiego w jednej z olsztyńskich szkół zawodowych - moją matkę. Kilka miesięcy później okazuje się, że Urszula musi powrócić do Warszawy. Wówczas ojciec postanawia, że on również to uczni. wykorzystując znajomość z byłym dowódcą – wówczas już generałem brygady Józefem Kamińskim, dowódcą 1 Warszawskiej Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki, prosi o umożliwienie służby w Warszawie. Były dowódca nie zawiódł – z dniem 27 IX 1953 roku ojciec otrzymuje przeniesienie do Warszawy, w celu dalszej służby wojskowej w Jednostce Wojskowej Nr 2420, czyli 10 Pułku Samochodowego (do lipca 1953 roku był to 10 Samodzielny Batalion Samochodowy noszący nazwę jawną JW3263). Była to jednostka realizująca zadania transportowe na rzecz instytucji centralnych Ministerstwa Obrony Narodowej. Na podstawie rozkazu nr 109 z 23 IX 1953 roku obejmuje stanowisko starszego kierowcy samochodowego z przynależnym etatem starszy sierżant.

Na dwa tygodnie przed rozpoczęciem służby w warszawskiej jednostce, a dokładnie 19 IX 1953 roku Mikołaj Cypla syn Stanisława i Ewy z domu Bylczyńskiej zawiera związek małżeński z 20-letnią Urszulą Tykwińską córką Mieczysława i Haliny z domu Piórkowska. Ślub został zawarty w Urzędzie Stanu Cywilnego Warszawa-Wola. Mój ojciec według oficjalnych dokumentów miał wówczas 25-lat, a faktycznie 27-lat.

W dniu 14 X 1953 roku ojciec składa ponownie przysięgę wojskową. Było to spowodowane zmianą roty przysięgi wymuszoną przez ówczesnego Ministra Obrony Narodowej Marszałka Polski Konstantego Rokossowskiego. W nowej rocie pojawił się zapis dotyczący braterskiego przymierza z Armią Radzieckąi innymi sojuszniczymi armiami

Zaledwie miesiąc po ślubie moja matka rozpoczyna studia dzienne w filii łódzkiej Uniwersytetu Warszawskiego. Rodzice widują się sporadycznie. W tym czasie ojciec otrzymuje mieszkanie służbowe w Warszawie. Niby dwa pokoje z kuchnią w centrum Warszawy, ale jeden z pokoi zamieszkały przez inną wojskową rodzinę. W grudniu 1954 roku ojciec otrzymuje awans na sierżanta służby nadterminowej w korpusie służby czołgowo-samochodowej. W dalszym ciągu jest kierowcą wożącym różnych wojskowych dygnitarzy. Przez pewien czas wozi swojego byłego dowódcę – gen.bryg. Józefa Kamińskiego, który jako dowódca 1 Warszawskiej Dywizji Piechoty stacjonuje w Legionowie niedaleko Warszawy.

Lata 1953-1955

W czerwcu 1954 roku moja mama przerywa studia biorąc roczny urlop dziekański – wówczas była już w zaawansowanej ciąży. Miesiąc później rodzi się moja starsza siostra – Halina Mariola. Narodziny dziecka spowodowały, że kilka miesięcy później już całe służbowe mieszkanie było do dyspozycji rodziców. Pod koniec 1954 roku z Olsztyna już na stałe powracają moi dziadkowie macierzyści – Mieczysław i Halina i zamieszkują w mieszkaniu służbowym mojego ojca. Dzięki temu w 1955 roku mama powraca na studia.

Marszałek Konstanty Rokossowski w czasach sprawowania urzędu Ministra Obrony Narodowej PRL

W tym czasie mój ojciec pełni służbę w Kolumnie Transportowej Ministra Obrony Narodowej używającej wówczas sygnatury JW3263, która miała swoją siedzibę przy ulicy Krzywickiego, a później na Dolnej. Organizacyjnie KT MON podlegała 10 Pułkowi Samochodowemu, wykonując zadania transportowe jedynie dla ścisłego kierownictwa resortu obrony narodowej. Ojciec zostaje kierowcą ówczesnego Ministra Obrony Narodowej Marszałka Polski Konstantego Rokossowskiego. Był to niezwykle trudny okres w życiu mojego ojca. Marszałek – osoba niebywale wymagająca i apodyktyczna, uważał że służba żołnierza trwa całą dobę i siedem dni w tygodniu. Nie interesowało go życie prywatne podwładnych, ani ich potrzeby. Pod koniec grudnia 1954 roku ojciec napisał raport do Marszałka, jako do swojego przełożonego, prosząc o wyrażenie zgody na spędzenie urlopu wypoczynkowego u swoich żyjących jeszcze rodziców. W owym raporcie zaznaczył, że rodziców ostatnio widział w 1946 roku oraz to, że we dwoje są już w podeszłym wieku, chorują i potrzebują jego pomocy. Marszałek odmówił zarówno urlopu, jak i jakiegokolwiek wyjazdu twierdząc, że rodzice nie zające i nie uciekną, a skoro czekali te kilka lat, to mogą jeszcze trochę poczekać, a marszałek czekać nie może… Powyższą historię usłyszałem w czasach gdy sam byłem już żołnierzem zawodowym i narzekałem ojcu na trudy służby i brak zrozumienia ze strony przełożonych. Sam doświadczyłem czegoś podobnego i zapewne dlatego zapamiętałem te słowa. Początkowo odebrałem to tylko, jako próbę pocieszenia, a nie prawdziwą historię. Dopiero po śmierci ojca, w pozostałych po nim dokumentach odnalazłem raport pisany do Marszałka Rokossowskiego i wówczas dopiero uświadomiłem sobie, że lata wcześniej usłyszałem historię prawdziwą…

Kolejna „wojskowa” opowieść ojca, jaką zapamiętałem również dotyczyła Rokossowskiego – działo się to w połowie 1955 roku. Ojciec pełnił z reguły całodobowy dyżur, po którym miał wolny dzień. W tym czasie z Marszałkiem jeździł ojca zmiennik. Pewnego dnia nie stawił się na służbę, a mój ojciec został alarmowo wezwany do ministerstwa. Rokossowski miał jechać gdzieś w głąb Polski i nie chciał, żeby wiózł go jakiś obcy kierowca. Gdy ojciec przyjechał do siedziby ministerstwa na Klonową nie miał już czasu na dokonanie wymaganego przeglądu technicznego samochodu. Po prostu wsiadł do samochodu, zabrał Marszałka i ruszył w Polskę. Z nimi drugi samochód ochrony, bez której Rokossowski nie miał zwyczaju podróżować. Jak zwykle w takich sytuacjach złośliwość przedmiotów martwych nie zna granic. Samochód zepsuł się dwieście kilometrów od Warszawy, zatrzymując się w szczerym polu. Ojciec był dobrym mechanikiem, tak więc awarię usunął w ciągu kilku chwil. Marszałek jednak dosyć ostro zdenerwował się tym pozornie błahym zdarzeniem. W czasie drogi niby żartem – chociaż ojcu wcale do śmiechu nie było, pytał czy zamiast wozić marszałka wolałby wozić węgiel w karnym batalionie w Kamiennej Górze, który niedawno został sformowany. Ojciec przeraził się słowami, które usłyszał. Wiedział, że taki batalion faktycznie istniał i wiedział również, że minister może skierować do takiego batalionu na okres 12 tygodni. Wspomniany batalion karny znajdował się na terenie byłej filii niemieckiego obozu koncentracyjnego Gross Rossen. Marszałek przez całą podróż już więcej nie wracał do tematu. Po powrocie do Warszawy ojciec był jednak przesłuchiwany przez ówczesną Wojskową Służbę Wewnętrzną z podejrzeniem o celowy sabotaż. Ojciec wybronił się z tych absurdalnych zarzutów, ale niesmak pozostał…  

Niedługo po tych wydarzeniach ojciec postanawia uwolnić się z obowiązków służbowych wobec Marszałka Rokossowskiego. Wykorzystując jakieś magiczne dojścia uzyskuje skierowanie do nauki w Oficerskiej Szkole Samochodowej w Pile. Od 26 IX 1955 roku na podstawie rozkazu OSS Nr 41 stał się podchorążym trybu stacjonarnego pierwszego rocznika, który z wynikiem pozytywnym zakończył 4 IX 1956 roku. W tym czasie panująca w Polsce sytuacja polityczna powoduje, że kariera Marszałka Konstantego Rokossowskiego w Siłach Zbrojnych PRL chyli się ku upadkowi – w dniu 10 XI 1956 roku zostaje odwołany z funkcji Ministra Obrony Narodowej i Wiceprezesa Rady Ministrów i wraz z pięcioma setkami podobnych sobie osób zajmujących stanowiska w Siłach Zbrojnych opuszcza Polskę powracając do ZSRR.  Wówczas to jednemu z zaufanych generałów powiedział znamienne słowa: Ot, Cymbarewicz, ironia losu, w Rosji ja był Polakiem, a w Polsce Ruskim…

Wówczas mój ojciec przerwa naukę w OSS i powraca do macierzystej jednostki, gdzie rozkazem Nr 017 z 5 IX 1956 roku zostaje przywrócony do dalszej służby na stanowisku starszego kierowcy – dowódcy plutonu. W tym samym czasie rozpoczął naukę w Zaocznym Technikum Samochodowym w Warszawie. Był to kolejny niezwykle trudny okres w jego życiu – musiał połączyć pracę, naukę i życie rodzinne. Z opowieści mojej matki o tym okresie zapamiętałem, że ojciec przeżywał dosłowne katusze. Wracał z pracy i już mocno zmęczony siadał do książek. Konstrukcja samochodów nie była mu obca, ale rysunek techniczny był dla niego wielkim wyzwaniem. On człowiek o spracowanych dłoniach nie przywykły był delikatnych pociągnięć kreślarskiego rysika. Wszelkie rzuty przestrzenne przerastały jego wyobraźnie. Wolałby pewnie przerzucać węgiel w kopalni, tak jak mu to życzył Rokossowski, niż ślęczeć nad niezrozumiałymi rysunkami technicznymi. Na szczęście jeden z kuzynów mojej matki był inżynierem architektem i chętnie przyszedł mojemu ojcu z pomocą…

Po Rokosowskim Ministrem Obrony Narodowej został gen.dyw. Marian Spychalski, mianowany w krótkim czasie generałem broni, a w 1963 roku Marszałkiem Polski – ostatnim w historii Sił Zbrojnych. Wówczas ojciec powrócił do Kolumny Transportowej MON i zaczął wozić nowego ministra. Nie było to jednak jego główne zadanie. Brał udział w obsłudze delegacji zagranicznych zdobywając jednocześnie Międzynarodowe Pozwolenie na prowadzenie pojazdów mechanicznych w kategorii od A do E, a więc wówczas najwyższą z możliwych. Posiadał uprawnienia do prowadzenia dosłownie wszystkiego, co miało silnik i koła i mogło się poruszać po drogach. 

Dowódca 10 Pułku Samochodowego, jako następnemu wręczy mojemu ojcu medal

 

 

W dniu 12 X 1957 roku z okazji Dnia Wojska Polskiego zostaje odznaczony Brązowym Medalem „Siły Zbrojne w Służbie Ojczyzny”. Niby nic wielkiego – ot, zwykłe resortowe odznaczenie nadawane nieomalże z rozdzielnika. Dla mojego ojca miało jednak znaczenie, ponieważ ciężko na ten medal zapracował. Przechowywał ten medal wraz z legitymacją do końca swojego życia…

W dniu 23 VI 1960 roku mój ojciec ukończył naukę w Zaocznym Technikum Samochodowym uzyskując Świadectwo Dojrzałości oraz dyplom technika remontu samochodów – mniejsza o uzyskane stopnie, ponieważ porażających sukcesów na niwie nauki nie odniósł.

Promocja na pierwszy stopień oficerski - Mikołaj Cypla drugi z klęczących

Podwyższenie wykształcenia skutkuje również awansem w służbie wojskowej. Z dniem 16 VII 1961 roku zostaje wyznaczony na etat oficerski (porucznik) ze stanowiskiem cz.p.o. dowódca plutonu – faktycznie był w stopniu sierżanta. Jego właściwym etatem było stanowisko starszego kierowcy, na które został wyznaczony rozkazem Nr 012 z 15 VII 1961 roku Dowódcy 10 Pułku Samochodowego. W 1962 roku zostaje awansowany do stopnia starszego sierżanta i od 7 V do 1 IX 1962 roku ponownie wysłany do Oficerskiej Szkoły Samochodowej im. gen. A. Waszkiewiczaw Pile. W dniu 25 VIII 1962 roku zdaje egzamin końcowy przed Komisją Głównego Inspektora Szkolenia. Uchwałą Rady Państwa Nr W44/62 z dnia 30 VIII 1962 roku zostaje mianowany na stopień podporucznika Wojska Polskiego.  

W 1961 roku decyzją Ministra Komunikacji zostaje wyróżniony odznaką „Wzorowego kierowcy II stopnia”. Była to odznaka honorowa okresu Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej nadawana wzorowo pracującym zawodowym kierowcom pojazdów samochodowych. Została po raz pierwszy ustanowiona uchwałą Prezydium Rządu z 14 maja 1952 roku„w celu podkreślenia poważnej roli kierowców pojazdów samochodowych w gospodarce narodowej i wyróżnienia kierowców pracujących wzorowo oraz w celu upowszechnienia wzorowych bezawaryjnych metod ich pracy”. Była zaszczytnym wyróżnieniem oraz wyrazem uznania dla wzorowej zawodowej i społecznej postawy kierowców pojazdów samochodowych.  Odznaka była trzystopniowa: brązowa (III stopnia), srebrna (II stopnia) i złota (I stopnia). Srebrną i złotą nadawał Minister Komunikacji, a brązową przewodniczący prezydium wojewódzkiej rady narodowej. Żołnierzom, funkcjonariuszom MO i kierowcom cywilnym zatrudnionym w resorcie obrony narodowej lub spraw wewnętrznych odznakę nadawał odpowiednio Minister Obrony Narodowej lub Minister Spraw Wewnętrznych. Ojciec otrzymał jednak odznakę od ministra cywilnego, co było znaczącym odstępstwem od przyjętej reguły.

Powraca do Warszawy i rozkazem personalnym Nr 0344 z 31 VIII 1962 roku zostaje powołany do zawodowej służby wojskowej pozostając w dyspozycji Szefa Sztabu Generalnego WP. Kolejnym rozkazem Nr 072 z 24 IX 1962 roku zostaje wyznaczony do dalszego pełnienia służby w 10 Pułku Samochodowym na stanowisku dowódca plutonu, etat: porucznik. Rozpoczyna się etap codziennej żołnierskiej rzeczywistości – dowodzenie żołnierzami z plutonu, dbałość o sprzęt wojskowy, wykonywanie rozkazów przełożonych. Tak, jak już wspominałem ojciec był niezwykle pedantyczny, tak więc jego podwładni łatwego życia nie mieli. Był przy tym fachowcem znającym się na samochodach, więc ciężko też było go wyprowadzić na tzw. manowce.  

  • 1954 rok

    Mikołaj i Urszula Cypla - w warszawskich łazienkach

  • 1958 rok

    Mikołaj i Urszula Cypla - w ogrodzie Ministerstwa Obrony Narodowej na Klonowej

  • 1960 rok

    Mikołaj, Urszula i Halina Cypla na letnim wypoczynku w Zakopanem

Służba w 10 Pułku Samochodowym wiązała się nie tylko z ciężką pracą przy samochodach stanowiących wówczas arcydzieło rosyjskiej myśli technologicznej zwane przewrotnie Warszawą. Czasami zdarzała się konieczność zrzucenia polowych drelichów i przywdziania stroju wyjściowego. Zdarzało się poprowadzić defiladę lub dopilnować jakąś ważną osobistość odwiedzającego Ministerstwo Obrony Narodowej.

  • Warszawa 1963 rok

    Defiladę prowadzi ppor. Mikołaj Cypla

  • Warszawa 1963 rok

    Przed drzwiami do gabinetu Ministra Obrony Narodowej -ppor. Mikołaj Cypla drugi z prawej strony, płk Mieczysław Nowosad (dowódca 10 psam) drugi z lewej

Dokładnie w dniu moich narodzin ojciec otrzymuje uprawnienia Inspektora Samochodowego MON. Powyższe uprawnia go do kontrolowania wszystkich pojazdów wojskowych, a nawet cywilnych prowadzonych przez osoby wojskowe, zatrzymywania ich, sprawdzania stanu technicznego, etc.

 

Niedługo po moich narodzinach ojciec zostaje wyznaczony na wyższe stanowisko służbowe – z dniem 24 IV 1964 roku na podstawie rozkazu nr 028 Szefa Sztabu Generalnego WP zostaje pomocnikiem dowódcy kompanii samochodowej ds. technicznych, etat kapitański. Dniu 1 X 1964 roku uchwałą Rady Państwa zostaje odznaczony srebrnym medalem „Siły Zbrojne w Służbie Ojczyzny”.

Również w 1964 roku otrzymuje uprawnienia dostępu nadane przez Komendę Ochrony MON uprawniające do wejścia na teren wszystkich instytucji centralnych. Otrzymuje także bezterminowe uprawnienia nadane przez Szefa Służby Samochodowej MON do prowadzenia wszystkich pojazdów mechanicznych.

Czy moje narodziny były dla ojca szczęśliwym znakiem zwiastującym pasmo sukcesów zawodowych, awansów, uprawnień, odznaczeń? Marzenie się spełniło – wreszcie po dziesięciu latach oczekiwania narodził się męski potomek. Może i inne marzenia też się spełnią. Zawsze marzył o domu na wsi, chociaż takim niewielkim, z małym ogródkiem warzywnym, sadem i choć kilkoma drzewami, które mógłby sam posadzić. Byłoby to namiastką tego, co ukochał w dzieciństwie, a w młodzieńczym wieku utracił – domu rodzinnego w Zapolu. Syn, drzewo, dom – wtedy poczułby się prawdziwym mężczyzną. To właśnie wpoił mu jego ojciec…

Kariera wojskowa w pełni – może nie miał szansy zostać generałem, ale starszym oficerem na pewno. W 1965 roku oczekiwał awansu, bo prawie czterdziestoletniemu mężczyźnie nie wypadało być podporucznikiem. Coraz częściej zastępował dowódcę kompanii, więc z awansem wiązałaby się także zmiana stanowiska. Czy kochał wojsko, czy było dla niego tylko pracą, czy też sposobem życia? Nie wiem… Nigdy mi tego nie powiedział, a ja sam nigdy o to nie zapytałem...

Zbliżały się Święta Bożego Narodzenia 1964 roku – moment przełomowy w życiu mojej rodziny. Jak się ono dalej potoczy?