Przez pierwsze cztery dekady swojego życia nie byłem zainteresowany historią moich przodków. Wiedza o rodzinie zaczynała się na rodzicach, a kończyła na dziadkach i to też nie do końca... Wiedza o nich zamykała się w imionach i kilku nic dla mnie nie znaczących datach. Rodzinę swojego ojca poznałem jako dorosły człowiek, który już sam miał własną rodzinę. Co było tego powodem? Być może odległość... Zarówno mój ojciec, jak i jego cała rodzina pochodzili z Grodna i jego okolic, czyli z obecnej Białorusi. Historia moich przodków po mieczu rozgrywała się w okolicach szlacheckich Bylczyce, Tołoczki, Ejsmonty, Obuchowicze i większych lub pomniejszych miasteczkach, wsiach i okolicach Grodzienszczyzny, takich jak Kotra, Skidel, Zapole, Kozłowicze, Swisłocz, Grodno... 

Nazwiska w tej rodzinie jakby żywcem wyjęte z Nad Niemnem Elizy Orzeszkowej - Ejsmontowie herbu Korab, Cydzikowie herbu Prawdzic, Bylczyńscy herbu Dęboróg, Tołoczkowie herbu Pobóg, Obuchowicze herbu Jasieńczyk (choć nie tylko), Hryncewiczowie i Łozowiccy herbu Lubicz, Sipowiczowie herbu Lis, Jurowscy herbu Przyjaciel...  Wszyscy oni prawie z dnia na dzień stali się obywatelami obcego państwa. Każdy z nich coś poświęcił, coś utracił lub musiał dokonać wyboru decydującego o dalszym życiu. Wertując różnego rodzaju strony internetowe związane z historią Grodzieńszczyzny  i jej mieszkańców odnalazłem artykuł Anny Lewkowskiej pt.: „Ci, którzy zostali.  Polacy na Białorusi”, spisany podczas prac dokumentacyjnych zabytkowych cmentarzy Białorusi. Pozwolę sobie przytoczyć znaczący fragment, ponieważ moim zdaniem oddaje on kwintesencję losów wielu polskich rodzin zamieszkałych na obszarze obecnej Białorusi, w tym również mojej najbliższej rodziny…„Starzy, gdy widzą samochód z Polski - przystają. Gdy słyszą polską mowę - płaczą. Gdy z nimi porozmawiasz - potraktują cię jak rodzinę. Zostali, bo nie pozwolono im wyjechać, zostali, bo matka była chora, zostali, bo ziemia i dom, bo brat, bo dzieci, bo wszystko razem. Oni przecież nigdzie nie emigrowali, byli tu zawsze i tylko pewnego dnia Polska odeszła z tego miejsca.Najpierw wierzyli, że wróci, że to przecież niemożliwe, żeby kraj tak odszedł, odjechał jak bryczka i zostawił ich w kurzu na drodze. Więc myśleli, że to tylko na chwilę, że jeszcze miesiąc, no może dwa...Potem mijały lata. Zabrano im ziemię, zabrano polski paszport, zabrano kościół. Do opuszczonych po wojennej zawierusze domów przywieziono obcych. Zamiast Europy przyjechała Azja. Zamiast Andersa na białym koniu nadeszły kołchozy i strach. Strach się odezwać, strach iść na rodzinne groby, strach dostać list z zagranicy. Dobrze, jeśli w miasteczku czy wsi zostało kilku Polaków. Wśród swoich zawsze raźniej, a i poszeptać po chałupach wieczorami było można.. Ale bywało i tak, że matka umarła, dzieci do miast lub gdzieś w Rosję wyjechały i zostawał człowiek sam jak palec, na swojej ziemi, a obcy. Wodę ze swojej studni czerpiesz, a ta woda państwowa. Krowę na swoją łąkę wyprowadzisz, a ta łąka już nie twoja tylko państwowa. Myślałeś, że coś w życiu masz,  czegoś się dorobiłeś, zasadziłeś jakieś drzewa, ziemię i konia kupiłeś, a tu nagle wszystko nie twoje. I nic nie masz, choć podobno wszystko masz, tyle że do spółki z innymi. Trudno było zrozumieć - opowiadają. A już najgorzej było, jak kościoły niszczyć zaczęli.” 

Mój ród ponoć szlachecki, wywodzący się z herbu Kościesza, ale czy to jest ważne? Moim zdaniem w genealogii nie chodzi o wyszukiwanie „szlacheckich" korzeni, tylko o powracanie naszych przodków do życia - chociażby w naszej pamięci i na papierze, ponieważ „wieczność umarłych dotąd trwa, dokąd pamięcią się im płaci”. Czy pamięć o przodkach to tylko świeczka zapalona na cmentarzu i cicha modlitwa wyszeptana raz na jakiś czas? Czym jest ludzka pamięć i jak długo pozostają w niej ślady naszych przodków? Czy wystarczy pamiętać tylko swoich rodziców, rodzeństwo, dziadków? A czy Ci, z których się wywodzimy – nasi pradziadowie, nie są już warci pamiętania? Jedna z moich krewnych (prawie 90-letnia kobieta) stwierdziła, że pisanie o zmarłych, dociekanie ich historii to rozdrapywanie ledwie zabliźnionych ran. Może to i prawda, ale dla kolejnych pokoleń, które przyjdą po nas,  nie będą to już „rozdrapywane rany”, a tylko historia pokazująca skąd pochodzimy i kim jesteśmy. Owszem, nie mówienie, czy też nie pisanie o naszych zmarłych pozwoli na zabliźnienie ran, ale doprowadzi też do tego, że pewnego dnia rany całkowicie zaschną… Kim wtedy staną się nasi przodkowie? Co najwyżej niemym imieniem na nagrobnej płycie i datą która nic nam już nie mówi. Pozwólmy, aby Ci, którzy „są już ziemią, wstali grudka po grudce, garstka obok garstki”, pozwólmy, aby „wychodząc z przemilczenia wrócili do imion”… Spisując historię swoich przodków oraz krewnych i powinowatych uznałem, że przetrwają tylko na papierze, ponieważ pamięć ludzka to „chwiejna waluta i nie ma dnia, by ktoś wieczności swej nie tracił…

Opisując historię rodu, którego nazwisko noszę, postaram się wyjaśnić to, co jeszcze nie tak dawno temu było dla mnie czymś zupełnie nieznanym. Opowiem o nazwisku, pochodzeniu, herbie i o ludziach, których nigdy nie poznałem, ale mam w sobie ich cząstkę. Przy obecnie panującym jazgocie codzienności, przy wszechobecnym pędzie za wszystkim co materialne zapominamy, że „śmierć nie jest kresem naszego istnienia – żyjemy w naszych dzieciach i następnych pokoleniach. Albowiem oni to dalej my, a nasze ciała to tylko zwiędłe liście na drzewie życia.” Jaką wiedzę tajemną przekażemy o naszych przodkach, a jakie epizody z naszego życia, przetrwają w ustnych przekazach lub zmienią się w rodzinne mity i legendy dla przyszłych pokoleń? W swojej opowieści postaram się zachować obiektywizm, unikając niedopowiedzeń, konfabulacji i innego rodzaju ubarwień...

LEGENDY

ŚLADY

KNIAZIOWIE

CHODKIEWICZOWIE

NESTOROWICZOWIE

LINIA Z KOTRY

LINIA Z ZAPOLA

 LINIA Z GRODNA

LINIA Z WARSZAWY

AGNATUS

KONTYNUACJA RODU

KONTYNUACJA RODU_II

RODZINNE HISTORIE

DNA